Dzień szósty
RUTH: Przepraszam osoby, którym
obiecywałam rozdział w środę lub czwartek. Myślałam, że się w te dni pojawi,
ale sprawy się mocno skomplikowały. Jestem chora. Nie przeziębiona, nie mam
kataru, kaszlu, nie boli mnie głowa. Jestem chora inaczej i wymaga to wizyt u
lekarza, dlatego mam kryzys i przepraszam za cokolwiek: błędy, niespójność
tekstu, zepsute rozdziały, niedotrzymane terminy.
Ten rozdział to tylko rozmowa i – jak pewnie większość z
was zauważy – bardzo urocza, ciepła, głęboka, jak i smutna. Nie mam siły
napisać nic dłuższego.
Gdybym położył się
na jezdni, wiedząc, że żaden samochód się nie zatrzyma, położyłbyś się ze mną?
Gdybym ci kazał, porzuciłbyś świat? Gdybym zechciał, zapomniałbyś o mnie?
Rodzimy się wściekli.
Dlaczego zabrano nas od matki? Z miejsca, gdzie nie
musieliśmy samodzielnie oddychać, prosić o jedzenie krzykiem lub załatwiać się
do pieluchy. Krzyczymy, płaczemy, rujnujemy świat rodziców. Przewracamy
wszystko do góry nogami. Ciągle chcemy, potrzebujemy, zmuszamy. Okropne z nas
stworzenia.
Niektórzy z tego wyrastają. Stają się samodzielni w
chwili, kiedy powiedzą „nie”; nie mamo,
potrafię zrobić to sam. Inni nie dorastają, kiedy po prostu tak poczują.
Wciąż potrzebują opieki i znoszą ją spokojnie aż do czasu, kiedy staje się ona
uciążliwa lub dziwna, ponieważ te osoby są zbyt stare, by ktoś miał pomagać im
w codziennych czynnościach. Nie czują się z tego powodu dobrze. Odstają.
Trafiają na margines. I nic z tym nie robią.
Czują tą barierę, która dzieli ich od normalności. Są do
niczego. A przecież kiedy ciało jest smutne, serce powoli umiera.
*
- Louis? Louis, gdzie jesteś?
Harry wszedł do ciemnego pokoju, mrużąc oczy i próbując
dostrzec kogokolwiek lub cokolwiek.
- Odezwij się, mały.
Wyszedł zza cienkiej ścianki i dostrzegł wzgórek na
kołdrze, spod której sączyło się światło. Podszedł bliżej, nie będąc pewnym, co
zrobić.
- Louis, to ty?
- Harry? – Głos chłopaka był łamliwy. Odepchnął kołdrę. W
ręku trzymał latarkę, która oświetlała album na jego kolanach. Siedział ze
skrzyżowanymi nogami w dresowych spodniach i bluzie Harry’ego. Odsunął się i
poklepał miejsce obok siebie, tak, by Harry mógł bez problemu usiąść obok
niego.
- Mam problem – wyznał.
- Jaki problem? Jestem pewien, że jakoś się go
pozbędziemy.
- No nie wiem.
- Spróbujmy.
Louis westchnął.
- Jak się nazywa to uczucie, o tutaj? – Wskazał na klatkę
piersiową. – Trochę zasysające, ciepłe i bolesne.
- To może być wszystko – odparł Harry. – Opisz to
dokładniej. Kiedy to czujesz?
- Kiedy widzę innych ludzi. Kiedy się śmieją, liczą coś,
śpiewają, mówią. Kiedy nie mogę być taki jak oni.
- To smutek, aniołku.
- Więc jestem smutny – stwierdził Louis.
Harry’emu łamało się serce, ale nie wiedział, co
powiedzieć, więc Louis po prostu kontynuował.
- Nic mi się nie udaje. Jestem beznadziejny. Tak bardzo
się staram, ale wysiłek idzie na nic. Nie umiem się nie zająknąć, kiedy jestem
przy obcych. Mój umysł spowalnia. Muszę długo myśleć nad prostym działaniem
matematycznym. Dlaczego inni…
- Louis, przestań. – Harry miał już dość. – Tacy jak ty są
wyjątkowi. Kocha się ich bardziej, mocniej. Potrzebują tego. Ciesz się, że nie
urodziłeś się dupkiem, który uważa się za najlepszego, najmądrzejszego i inne
naj.
- Może takiego by mnie chcieli.
Ja cię chcę.
Harry miał coś powiedzieć, ale zająknął się i zamknął
usta. Louis skrzywił się jak do płaczu i zgasił latarkę.
- Hej – szepnął Harry. – Powiedz, o co chodzi.
- To długa historia.
- A ja jestem tu, by jej wysłuchać.
Mimo ciemności, Harry wysłał Louis’emu pokrzepiający
uśmiech i potarł jego plecy. Louis wziął głęboki wdech, próbując ułożyć sobie
wszystko w głowie.
- Chodzi o to, że… miałem urodzić się tylko po to, by
ratować małżeństwo rodziców – zaczął – ale niestety… - tu jego głos się załamał
– nie udało się. Kiedy tata odchodził, powiedział mi całą prawdę o… o mnie, hm,
o jego zamiarach, co do mnie. – Głęboki wdech. – Urodziłem się za wcześnie i
straciłem dużo krwi. Tata… on mówił mi, że byłem bardzo blady, miałem sine usta
i powieki. Właściwie, moja skóra była lekko niebieskawa. Miałem zamknięte oczy
i oddychałem przez usta, bo brakowało mi tlenu. Mama zrobiła mi zdjęcie. –
Louis wyciągnął jedno z albumu i włączył latarkę, by Harry mógł się przyjrzeć.
Widok był zdecydowanie przerażający. Noworodek wyglądał jakby już dawno nie
żył. Oprócz tego, co wymienił Louis, dziecko miało na policzku kilka kropel
zaschniętej krwi, a przestrzeń między wargami była czarna jak smoła i czyniła
zdjęcie jeszcze bardziej przerażającym. Jakby dziecko było puste w środku. –
Nie miałem szans na przeżycie, ale jednak przeżyłem. Cudem.
Harry odetchnął.
- Więc historia kończy się dobrze.
- Nie – Louis zaprzeczył. – Po dwudniowej walce lekarz
przyszedł do mojej mamy i powiedział jej, że nie jestem do końca zdrowy.
Dokładniej cytując: dziecko jest
upośledzone.
Harry wyobraził sobie jak sam otrzymuje taką wiadomość.
Dokładnie wiedział, co by pomyślał. W jego głowie kłębiłoby się tysiąc różnych
terminów, opisujących tylko najgorsze przypadki upośledzenia. Załamałby się.
- Moja mama była rozczarowana. Nie wylała tyle łez, modląc
się o życie dla dziecka, gdyby wiedziała, że jestem niepełnosprawny. Nie chciała
niezdrowego dziecka. Jak taki ktoś,
miałby ratować jej małżeństwo? Jak miałby dać jej szczęście?
Mógłby, pomyślał Harry.
- Co było potem?
- Rozmawiali z tatą. Ustalili, że mnie zostawią. – Głos
Louis’ego załamał się. – Wiedzieli, że mogą spróbować jeszcze raz. To drugie byłoby inne, idealne. Nie
byłoby mną. Tata chciał płacić co miesiąc do specjalnego zakładu, jeśli nie
trafiłbym do rodziny zastępczej. W dzień, kiedy miałem zostać tam sam, mama
zmieniła zdanie. Ale od kiedy się o tym dowiedziałem, każdego dnia myślę: Gdybym miał umrzeć, nie mam nic do stracenia.
I to czyni mnie smutnym.
Serce Harry’ego pękło na pół z głośnym trzaskiem. Jak ktoś
mógł być tak okrutny, by powiedzieć to wszystko bezbronnemu Louis’emu? Jaki cel
miał w tym jego tata? Harry poczuł jak od tego całego okrucieństwa kręci mu się
w głowie.
- Śmierć nie jest czymś, co czyni cię smutnym, lecz
pustym. Wszystko co dotychczas miałeś, znika w czarnej dziurze, bo pozwalasz na
to, pragnąc końca. Nie wiesz, gdzie się to zaczęło i dlaczego, i nie masz siły
nad tym myśleć. Wszystko co dobre, ucieka i nagle zdajesz sobie z tego sprawę,
bo równie nieoczekiwanie, nie masz niczego w środku. Jesteś pusty.
Harry miał świadomość tego, iż Louis niewiele zrozumie,
ale musiał coś z siebie wydusić, aby nie zwariować. Czuł się jak balonik
napełniany powietrzem, który zaraz pęknie od jego nadmiaru.
- Sprawiasz, że czuję się lepiej – wyznał Louis,
pociągając nosem. Harry mógł dostrzec jego napuchnięte oczy. Nie miał serca patrzeć jak chłopak, w którym powoli się
zakochuje, płacze samotnie jak porzucone zwierzę. Przysunął się do niego bliżej
i wsunął pod kołdrę.
- Chodź tu do mnie – szepnął, nachylając się do jego ucha
i całując policzek. Objął go ramieniem, stykając ze sobą oba ciała, i w takiej
pozycji położyli się na łóżku Louis’ego. Harry nie potrafił oprzeć się
błyszczącym mimo półmroku oczom Louis’ego i patrzył na nie bezustannie. Chłopak
trzymał kurczowo latarkę i drżał.
- Jeśli utkniesz na środku oceanu, przemierzę go, by cię
odnaleźć – powiedział Harry i pozwolił szatynowi wtulić się w jego tors.
ghyjfkdlghfjdbnvcmvuyci, cudowny *.* nie mogę się doczekać kolejnego :o xx
OdpowiedzUsuńboże, to taaaaakie słodkie *-*
OdpowiedzUsuńczekam na następny i mam nadzieję, że ta choroba to nic poważnego.
życzę weny i powrotu do zdrowia xx
Aaaa! Jestem twoją OGROMNĄ fanką ♥ Kocham to opowiadanie i czekam na następny rozdział <33 /Pati
OdpowiedzUsuńKOCHAM TWOJE OPOWIADANIE ♥ Chciałabym mieć taki talent jak ty ♥ Z niecierpliwością czekam na dzień siódmy ♥
OdpowiedzUsuń